H2H – Human to Human zamiast B2B, B2C, B2E – odkrycie czy kolejny marketingowy hype?

Dlaczego H2H niczego nie zmienia i niezależnie od wszystkiego nadal pozostaniemy przy B2B, B2C, B2E?

Kiedyś „Content is the King” a teraz H2H?

Nie dalej jak parę lat temu pojawił się zupełnie nowy koncept: „content marketing”. Nagle cały świat oszalał na punkcie generowanie treści. Branża skandowała „Content is the King!” jakby  odkryła Świętego Grala Marketingu. Było to nieco zaskakujące, bo dziesięć lat wcześniej wykorzystywałem „content marketing” i jakoś nikt nie stwierdził, że odkryłem coś nowego – więcej, nawet dla mnie nie było to nic nowego. Większość marketerów z którymi rozmawiałem potwierdza, że przyciągała klientów treścią. Dzielili się wiedzą, dostarczali rozrywki, optymalizowali teksty pod SEO, czasami robili wideo. Rozumiem, że w chwili gdy ludzie zaczęli masowo korzystać z sieci, stało się to ważniejsze niż wcześniej ale nie jest to odkrycie. Po prostu znaleziono dla tego typu działań nazwę.

Idea kryjąca się za H2H

Ostatnio dotarłem do artykuł o H2H Bryana Kramera. Szczerze: czytałem go kilkakrotnie. Raz po raz do niego wracałem, bo nie mogłem zrozumieć, co tak naprawdę Bryan chce powiedzieć.

Dowiedziałem się, że marketingowcy używają skomplikowanego języka, a przecież niezależnie od tego do kogo mówią, finalnie mówią do ludzi. Po co komplikować rzeczywistość, skoro jest prosta? Należy mówić do ludzi tak, by zrozumieli. To wszystko. Podsumowując: ludzie niezależnie od tego co robią, jakie pełnią role, pozostają ludźmi i są wielowymiarowi.

Czytałem to raz, drugi i trzeci. Szukałem innych materiałów. Nadal nie rozumiałem. Po czym nagle wszystko stało się jasne. Tu nie ma czego rozumieć!

To już było. Jak świat marketingu i reklamy światem, każdy kto ma choć odrobinę oleju w głowie będzie mówił do swoich klientów w zrozumiały sposób. Będzie używał metafor i opowieści, bo wie z doświadczenia lub jednej z miliona książek, że to jest skuteczne. To samo z kanałami i komunikatami w tych kanałach. Komunikaty dostosowywane są do kanału. Inaczej mówimy o tym samym produkcie czy usłudze na FB, inaczej w G+ a jeszcze inaczej w LinkedIn. Rozumiem – jak chyba każdy marketer – że trzeba dostosować komunikat do wielowymiarowości człowieka – ról, które pełni, miejsc w których bywa, itd. Wszystko to jednak już było.

Nowe emocje czy nowa treść?

We wspomnianym artykule można przeczytać następujący fragment: „Communication shouldn’t be complicated. It should just be genuine and simple, with the humility and understanding that we’re all multi-dimensional humans, everyone of which has spent time in both the dark and delightful parts of life.”. Piękne. Tak piękne, że może odwrócić uwagę od treści, a tę wszyscy już znają.

Moja percepcja H2H

Zastanawiam się także po co likwidować B2B, B2C i B2E skoro te grupy po prostu domagają się różych komunikatów w zależności od roli w której są. Podejmując decyzję biznesową w współpracy z inną firma, ludzie chcą wiedzieć o niej co innego niż podczas konsumowania jej produktów czy usług w prywatnym życiu.  Oczywiście, finalnie te informacje zostaną połączone w jego głowie. Nic bardziej naturalnego – wszyscy o tym wiemy i wszyscy staramy się to brać pod uwagę.

Nie wiem także na czym ma polegać ta „nowa szczerość” w komunikacie, rozumiem bowiem, że Coca-Cola nigdy nie napisze o Coca-Coli: „barwiona woda z cukrem – psuje zęby, rozpuszcza rdzę”.

Podsumowując

Do chwili aż nie ujrzę w koncepcie „H2H – Human to Human” czegoś czego być może nie zauważyłem, jest to dla mnie kolejny marketingowy hype, który niesie nie tyle nową wiedzę, co dodaje kolejną definicje, do bogatego już słownika marketingowego. Niewątpliwie jeżeli tyko nowa nazwa zdobędzie dostatecznie wielu nowych wyznawców, pojawi się na rynku cała masa książek w tym temacie. Nie ma w tym nic złego – biznes musi się kręcić, a usługi markeitngowo reklamowe potrzebują nowości niczym powietrza – w końcu tego wymagają także sami Klienci.

Na zakończenie

Raz po raz branża marketingu, spragniona nowości i świeżości, nazywa coś co już istnieje i jest – czasami od wielu lat – stosowane. Na wzbijaniu sztucznych fal na marketingowym morzu,  można się nieźle poślizgać, mieć masę radości i czasami trochę zarobić. Za każdym jednak razem, gdy pojawia się „nowa fala”, warto się jej uważnie przyjrzeć.  Może się bowiem okazać, że to tylko echo dawnego sztormu. Jak będzie tym razem, pokaże czas.


Opublikowano

w

przez