Czyli o tym jak wykształcić się dobrze i ile to kosztuje?
Od dłuższego czasu obserwuję i porównuje system edukacji w Polsce i innych krajach.
Uczeń
To czym się wciąż wyróżniamy na tle najlepszych szkół i uczelni to traktowanie ucznia/studenta jak czegoś co należy raczej przyciąć do oczekiwań systemu, a nie kogoś komu należy pomóc rozwijać się zgodnie ze swoimi talentami.
Szkoła jest urzędem, a tym samym nauczyciele są traktowani jak urzędnicy – urzędnicy edukacyjni. Uczeń w tym systemie jest w najlepszym razie petentem, ale zazwyczaj penitentem, a w zasadzie penitencjariuszem w szkole.
Nauczyciel
Nieliczni nauczyciele starają się w tym systemie znaleźć „lajfhaki” i uczynić szkołę lepszą, jak na przykład Paweł Łęcki ale pozostali po prostu „robią swoją robotę” albo co gorsza system „wszedł im za mocno”.
W tym ostatnim wypadku często dochodzi do bardzo dziwnych aberracji. I tak fakt, że nauczyciel wymaga od rodziców, żeby prace plastyczne robić w domu, za dzieci, bo prace muszą ładnie wyglądać, żeby się Pani dyrektor spodobały (sic!) bądź -czego byłem przypadkowym świadkiem – nauczyciel chwali się rodzicom dzieci, jakie piękne prace zrobiła sama dla swojego dziecka, które chodzi o do innej szkoły…
Ratunku.
Chociaż przyznam, że o ile ta scenka mnie zszokowała, to to co nastąpiło potem podważyło moją wiarę w zmianę. Rodzic wspiął się na wyżyny aktorstwa i zachwycał się pracami wykonanymi przez nauczyciela w imieniu dziecka i na koniec powiedział, że sam, by tak pięknie nie potrafił i cytuję „no, ale nauczyciele są błogosławieni”.
To jest złe na tylu poziomach.
System
W powyższej scence jest obraz całej polskiej szkoły i chorego systemu, który robi z rodziców – siłą bezradności – oportunistycznych klakierów, którzy klaszcząc w obawie przed represjami, wzmacniają ten system.
Sam pewnie – drogi czytelniku – takich sytuacji widziałeś wiele. Niektóre mniej a inne bardziej oburzające. Może mówiłeś stanowcze „nie”, a może klaskałeś grzecznie w nadziei że, połechtane oko nauczyciela, przychylniej spojrzy na dzieciaka.
Nawiasem ostatnio zrozumiałem, dlaczego na jednym z serwisów internetowych, na których można było oceniać nauczycieli i szkoły – wybaczcie nie pamiętam adresu, bo było to parę lat temu – było głucho i cicho, a jeżeli już ktoś to wpisał to brzmiało to niej więcej jak „Łubu dubu, łubudubu, niech nam żyje prezes naszego klubu. To byłem Ja, Jarząbek”.
Najlepsze szkoły
Wracając do najlepszych szkół, warto się zastanowić co je czyni najlepszymi. Bo gdyby tak na przykład wziąć reprezentację mistrzostw świata w piłce nożnej i wpuścić ją na 4 ligowe boisko, to wynik byłby raczej przesądzony.
Na zasadzie podobieństwa gdyby tak wziąć nauczycieli z najlepszych szkół w Polsce i wrzucić ich do szkoły gdzieś w Pieprzniku Małym, w gminie „Polska C” to ze szkoły zaczęłyby wyfruwać same orły.
Tymczasem odkryłem coś zaskakującego.
„Najlepsza szkoła” to nie szkoła, która najlepiej uczy dzięki czemu wypuszcza najwięcej potencjału w świat ale taka która po prostu najwięcej wymaga i ocenia najbardziej surowo.
W efekcie metody nauczania wcale nie są lepsze, poprawia się tylko grubość bata oraz umiejętność strzelania z niego. Ta praktyka wdrażana przez lata nie podnosi „jakości nauczycieli” ale „jakość dzieci”. To te dzieci – wyselekcjonowane niczym szczury z hodowli – przynoszą nagrody, wyróżnienia i wyniki szkole. Szkoła te sukcesy radośnie konsumuje, budując na swój wizerunek na talentach dzieci.
Przypominam, że szkoła pochodzi od szkolenia. Uczenia. Więc jeżeli odnosi sukcesy to powinna być dobra w szkoleniu, uczeniu, a nie selekcji lepszych od słabszych. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Wartość
Do słabszych którzy nie sprawdzili się w systemie edukacji należał np. m.in. Tesla. Odpadł człowiek. Ten sam los spotkał Thomasa Edisona (najgorszy uczeń), Marcela Prousta (denne wypracowania pisał podobno), Pablo Picasso (nie ogarniał alfabetu), Paula Cézanne’a którego uznano za twórcę bez potencjału.
Tak oto od lat działa prosty i bezsensowny mechanizm, w którym promuje się selekcję zamiast umiejętności rozwijania talentów i zainteresowań., dopasowania do systemu który został stworzony do tego, by produkować ludzi gotowych iść do wojska, fabryki i urzędów – jednakowych, posłusznych, uległych.
Jak się wykształcić dobrze w Polsce?
Z powyższych powodów rozumiem dlaczego młodzi, ambitni i utalentowani ludzie – którzy przebrnęli przez system edukacji i nie stracili pasji i zainteresowania światem – szukają dalszej edukacji poza Polską.
Mam nadzieję, że to się zmieni w przyszłości ale dzisiaj – chroniąc oczywiście cnoty niewieście, które cenię najbardziej czyli niezależność, ciekawość, dążenie do prawy i odwagę w myśleniu – wspieram marzenie edukacyjne Marleny Soltysińskiej, której prośbę znalazłem przypadkiem na zrzutka.pl. Jej wpis dosyć dużo tłumaczy i polecam go lekturze.
Link tutaj https://zrzutka.pl/9k3gmc.
Na koniec
Zapewne myślisz sobie, że przecież jak się Panie Piotrze, państwowa nie podoba, to można wysłać do prywatnej szkoły, co za problem? Będę cierpliwy i wyjaśnię: z edukacją jest jak ze smogiem. Jeżeli Ty nie będziesz kopcił, ale większość Twoich sąsiadów już tak, to będziesz w takiej samej d*** jak pozostali. Jesteśmy systemem naczyń połączonych, który ma swoją nazwę: społeczeństwo.
Dobra edukacja powinna być Państwowa i wszyscy musimy o to walczyć, a szkoła prywatna nie jest żadnym ale to żadnym rozwiązaniem problemu. To wyjście awaryjne dla bogatszych, co zwiększa tylko podział społeczeństwa. Potem bogatsi rozdziawia gęby ze zdziwienia, że są ludzie którzy uważają, że Czarnek to jest spoko człowiek i minister jak się patrzy. To jest właśnie problem z edukacją. To właśnie działa jak ten smog, który nie ominie cię tylko dlatego, że masz lepsze okna i filtry w rekuperacji. To sprawa wspólna.
Nawiasem z moich doświadczeń, szkoły prywatne nie wprowadzają nowej jakości w edukacji. Bardzo często po prostu biorą stary, znany wszystkim tor przeszkód, myją go, malują, biorą lepszych trenerów ale finalnie urządzają te same zawody co w państwówkach.